Pod murami
zamku... Podziemia...
(Jo i Brick
w tym samym czasie ze zapalonymi świecami w ręce zatrzymali się przed metalowymi
drzwiami z wielkim pokrętłem)
Brick:
Pierwszy!
Jo: Nie, to
ja byłam pierwsza!
Brick:
(zadowolony z siebie) Byłem o milimetr szybszy!
Jo: (kiwa
głową) Chyba w snach! Później zrobimy powtórkę i się okaże kto jest szybszy (chwyciła
za pokrętło) Teraz skupmy się na tym co trzeba (z całych sił przekręciła
pokrętło)
(drzwi się
otworzył i wyleciał z nich dym od którego zaczęli kasłać. Po chwili dym
przewiał i weszli do środka)
Lochy...
(na
podłogach i na ścianach jest pełno przykutych kościotrupów)
Jo:
(uśmiecha się) Biedaczki najwyraźniej nie mieli dużo szczęścia
Brick:
(kopie w jakiegoś szkieleta, który się rozwala) To nie są prawdziwe kości
Jo:
(zauważa walizkę w dłoniach trupa wiszącego na ścianie) O tak! (uśmiecha się szeroko
i zabiera walizkę. Denatowi odpadają łapy)
Brick:
(zauważa klucz u innego trupa) Super! (chwyta za klucz)
Jo: (trzyma
walizkę i patrzy na Brick'a) Daj mi klucz
Brick:
(śmieje się nieśmiało) Ha...ha... (cofa się krok do tyłu) Raczej Ty daj mi
walizkę
Jo:
(marszczy brwi) Kadecie, oddaj mi grzecznie klucz (wypuszcza świece z ręki i ją
wystawia)
Brick:
(pewny siebie) Nie! (również wypuszcza świece z ręki)
(Jo rzuca
się na niego, ale on robi unik i Jo ląduje na podłodze)
Brick: Żołnierze się tak łatwo nie poddają! (wybiega z pomieszczenia trzymając wciąż
klucz)
Jo:
(wściekła łapie za walizkę i wstaje z podłogi) Oh Ty psycholu! (podbiega do
drzwi, ale automatycznie zamykają się jej przed nosem)
Jeden z
kościotrupów: Kto zakłóca nam spokój?
(Wszystkie
kościotrupy urywają się i zmierzają w stronę Jo)
Jo:
Cofnijcie się!
(jakiś
kościotrup do niej podszedł, a Jo uderzyła go z pięści, drugi znowu próbował
wyrwać jej walizkę)
Jo: To
moje! (poczuła jak inne kościotrupy łapią ją za ramiona)
Podziemia...
Jo:
(słuchać jej krzyki) Aaaa!
Brick:
(biegnie przed siebie, ale na usłyszany krzyk zatrzymuje się i widzi, że nikt
za nim nie biegnie) Jo? (wraca się pod drzwi i się uśmiecha wścibsko) Nie
nabierzesz mnie na to wołanie!
(nikt się
nie odzywa, słychać tylko trzaski. Brick'owi spada uśmiech z twarzy i łapie za
pokrętło otwierając drzwi. W środku widzi zmęczoną Jo i pokonaną armie
kościotrupów. Jo wychodzi z lochów z walizką w ręce. Wściekła patrzy na
Brick'a. On próbuje uciec, ale Jo tym razem udaje się rzucić na niego)
Brick: Ał!
Jo:
(przyciska go do ziemi i zabiera mu klucz) Nie ze mną te numery (wstaje i
wkłada klucz do walizki) Nie pasuje! (odrzuca klucz)
Brick:
(bierze klucz i wstaje) A taką aferę robiłaś!
Jo:
(przewraca oczami i łapie go za koszulkę) Chodź lepiej szukać właściwego klucza
(pociągnęła go w tą samą stronę, co szli wcześniej)
*kibelek
zwierzeń*
*Jo:
(krzyżuje ręce) Chciał mnie przechytrzyć, ale mu się nie udało. Pogrywa sobie
ze mną (na twarzy pojawił się jej uśmiech) I taką rywalizację lubię*
Wieża...
(Scott i
Courtney idą po schodach i dochodzą do drzwi)
Courtney:
Musimy uważać na wszelkie pułapki
Scott:
(łapie za klamkę) Pułapki? Tych pułapek jest mało, albo nawet prawie ich nie ma
(otwiera szybko drzwi)
Courtney:
(spostrzega przy ścianie coś srebrnego. W jej oczach pojawia się błysk i
uśmiecha się szeroko) Walizka!
Scott:
(poszerza oczy i prostuje się momentalnie) K-kieł! (widzi rekina koło walizki)
*kibelek
zwierzeń*
*(Kieł
oblizuje się i pokazuje swoje ostre zęby)*
(rekin
rzuca się na Scott'a)
Scott:
Aaaa! (krzyczy kiedy Kieł na nim siedzi)
Courtney:
(zabiera walizkę i robi parę kroków. Próbuje rękami, a nawet zębami ją
otworzyć, ale to nic nie daje. Spogląda na Scott'a, po którym skacze rekin) A
masz przerośnięta rybo! (uderza w głowę Kła)
(Rekin
przestaje skakać i odwraca się. Wyrywa jej walizkę rzucając o podłogę, a
następnie uderza ją płetwą)
Courtney:
Aaaa! (spada na podłogę i cofa się do ściany z każdym nadchodzącym krokiem
rekina w jej stronę)
Scott:
(jęczy) Ał moja głowa... (udaje mu się wstać. Widząc walizkę zabiera ją i się
wrednie uśmiecha. Rusza w stronę wyjścia)
*kibelek
zwierzeń*
*Scott:
(trzyma na kolanach walizkę i wyciąga trzy klucze. Na początku wsadza jeden)
Ten nie pasuje (bierze następny) Ten też nie pasuje (wkłada ostatni klucz i
otwiera walizkę)*
(Scott
zatrzymuje się w progu drzwi wzdychając)
Courtney:
(wystraszona) Aaa! Idź sobie zmutowany rekinie! (poczuła, że plecami dotknęła
ścianę i rękami zaczęła zasłaniać twarz)
(Rekin
chodząc na dwóch płetwach zbliżył się do niej ostatecznie)
Scott:
(gwiżdże na dwóch palcach) Hej Kieł!
(Rekin
reaguje na gwizd i odwraca głowę, a Courtney powoli opuszcza ręce)
Scott:
(odważnie) Zostaw ją! To o mnie Ci chodzi, nie o nią!
(Rekin
groźnie patrzy na Scott'a i zmienia kierunek, zbliżając się teraz do niego)
Scott:
Trzymaj przekąskę paskudo! (wrzucił walizkę do jego paszczy)
(Kieł
próbował pogryźć walizkę, ale po trudach w końcu ją połknął. Nagle wszystkie
zęby rekina połamały się. Zawstydzone zwierze pisnęło i uciekło z wieży
schodami w dół)
Courtney:
(szybko wstała i podbiegła do Scott'a. Chwyciła go za ramiona i wkurzona
zaczęła nim trząść) Zwariowałeś?! Teraz straciliśmy walizkę!
Scott:
(odsunął ją od siebie) Spokojnie, sprawdzałem, była pusta
*kibelek
zwierzeń*
*Courtney:
(niezadowolona) Dobra, przyznaję, chciałam pomóc Scott'owi. Jedynie on miał
klucze, a ja nie mogłam otworzyć walizki, dlatego z nią nie uciekłam*
*Scott:
Żeby było jasne, wcale nie pomogłem Courtney. Miałem do wyrównania rachunki z
Kłem i tym razem mi się udało go pokonać*
Scott:
(myśli) Dlaczego odwróciłaś uwagę Kła? Myślałem, że zwiejesz
Courtney:
(zakłopotana) Ja...no... (normalnie) Mogę Ci zadać to samo pytanie
Scott:
Szczerze? Zdążyłem sprawdzić walizkę i stwierdziłem 'po co mi pusta?' (uwodząco)
A po za tym mam trochę taktu w sobie, żeby nie zostawiać ładnych dam w
kłopotach
Courtney:
(zaskoczona) Czy ty mnie próbujesz podrywać?
Scott:
(zdziwiony) Ja? Skądże znowu?! Mówię, że każdej lasce bym pomógł. Chodź, nie ma
czasu do stracenia (ruszył schodami)
(Courtney
tylko wzruszyła ramionami)
Pierwsze
piętro... korytarz...
Zoey:
(czuje, że coś chwyta ją za nogę) Aa! (przytula się Mike)
Mike:
(jedną ręką obejmuje Zoey, a drugą gładzi swoje włosy) Arentino... lubi (uśmiecha
się)
Heather: Tu
na dole!
(wszyscy
skupiają na nią wzrok)
Lindsay:
(wybucha śmiechem) Hahahahaha!
Heather:
(wściekle) I z czego się cieszysz kretynko?!
*kibelek
zwierzeń*
*Lindsay:
(zadowolona) Zobaczenie Heather jak utknęła w drzwiach jest nie codziennym
widokiem*
Zoey:
(puszcza się Mike 'Arentino' i patrzy na Heather) Jak to się stało?
Heather:
Ten mały ciemnoskóry okularnik mnie tutaj zostawił! (uderza pięściami o
podłogę)
Zoey:
(uśmiecha się) Cameron? W którą stronę poszedł?
Heather:
(wskazuje palcem w prawo) Chyba w tą
(Zoey, Mick
'Arentino' i Lindsay poszli we wskazany kierunek)
Heather:
(zdziwiona) Hej, nie zostawiajcie mnie tu!
Lindsay:
(wraca się do niej) Oj, Heather, Heather, Heather, ale sobie narobiłaś
Heather: Wyciągnij mnie stąd!
Lindsay:
Jak będziesz milsza to spróbuję
Heather:
Idio- (uspokaja się) Lindsay, proszę wyciągnij mnie
(Lindsay
kopie butem w drzwi nad głową Heather i wybija drzwi poszerzając dziurę)
Heather:
(wyślizguje się i wstaje otrzepując się) Słuchaj Lindsay. Zostaw ich i
współpracuj ze mną
Lindsay: Hahaha!
Heather:
Co?!
Lindsay:
(poskramia śmiech) Nie ma mowy Heather. Musiałbym Cię nie znać (poszła w
stronę, co Zoey i Mike 'Arentino')
(Heather
staje się przez chwilę czerwona ze złości)
Ten sam
korytarz... kawałek dalej...
(Lindsay
dołącza do swojej grupy)
Mike
'Arentino': Cudowna Zoey czy ktoś mówił Ci, że masz piękne oczy?
Zoey:
(zachichotała) Ty po raz pierwszy Mike
Mike
'Arentino': Mów mi Arentino, nie Mike
Zoey: Oh,
no tak nie jesteś sobą
Lindsay:
Znalazłaś sobie fajnego chłopaka Zoey
Zoey:
Fajnego fakt, ale jak jest sobą, chociaż kiedy nie jest sobą to czasem jest
fajny, a czasem nie, ale teraz jest fajny
Lindsay:
(rozmyśla) Chyba nie rozumiem...
Zoey:
(wzdycha) To trudne do ogarnięcia
Mike
'Arentino': Wybacz blondynko za me maniery, ale zakochałem się i postradałem
myśli na widok tej delikatnej, bezkolcowej róży idącej obok mnie
Lindsay:
(podnosi brwi do góry) Hę?
Zoey:
(rozkojarza się) Oh Arentino, aż mnie ciarki przechodzą na poezje Twoich słów
Lindsay:
Jaką poezje?
Mike
'Arentino': Czy poszłabyś ze mną na randkę, kiedy ten cały chaos się skończy?
Zoey:
(uśmiecha się szeroko) Oczywiście, że pójdę kochany (wchodzi na przycisk w
podłodze)
(fragment
podłogi zaczyna drżeć)
Zoey:
(obserwuje podłogę) Co się dzieje?
(kawałek
podłogi unosi ich do góry przenosząc na następne piętro)
Drugie
piętro... korytarz...
(podnośnik
zatrzymuje się)
Zoey: O
tak! Jesteśmy o piętro wyżej
Lindsay:
(uśmiecha się) Fantastycznie!
(na trójkę
ludzi z sufitu wysypuje się mąka i wszyscy zaczynają kaszleć)
Mike
'Arentino': (otrzepuje się) Co to za dziadostwo?
Lindsay:
Wydaje mi się, że mąka, bo pudru mi to nie przypomina
(następnie
na nich wylewa się smoła)
Zoey:
(zaskoczona) Idźmy stąd za nim znowu coś na nas spadnie
(zrobili
parę kroków, ale i tak zostali obsypani jeszcze pierzem)
Mike
'Arentino': (krzywi się) Będę miał problem się z tego domyć!
Lindsay:
(przerażona) To nie jest błoto, które poprawiło by mi cerę. Aaa! I te pióra!
Aaa!
(w oddali
słychać warczenie)
Zoey:
(zatyka Lindsay usta) Słyszeliście to? (puszcza ją)
Mike
'Arentino': Wspaniały miętusku, nie dźwięki są teraz ważne (próbuje z siebie
strzepać smołe i pierze)
Zoey i
Lindsay: Miętusku?
*kibelek
zwierzeń*
*Zoey:
Cieszę się, że Arentino zaprosił mnie na randkę (zaczyna myśleć) A co jeśli
Mike nie chciał tego zrobić tylko to jego wcialenie tak działa? Arentino jest
super, nazwał mnie różą i dziwnie... miętuskiem? Ale to nie ważne. Zaczynam
tęsknić za normalnym Mike. Zastanawiam się czy nie wrócić na pierwsze piętro i
jednak znaleźć Cameron'a*
Zoey: Może
się wróćmy z powrotem piętro niżej?
Lindsay:
(zdzwiona) Po co? Nie chce mi się patrzeć znowu na Heather
Mike
'Arentino': Słyszałaś blondynko, co powiedziała Zoey-piękność? Jeśli ona chce wrócić to wracamy
Zoey:
(dotknęła ramienia Mike 'Arentino') Posłuchaj go Lindsay
Mike:
(trzęsie głową i wraca od normalności) Ojejku Zoey, przepraszam, ale zaś
Arentino przeze mnie przemawiał
Zoey: Wiem
Mike, nie szkodzi
(warczenie
słychać coraz głośniej)
Lindsay:
(trochę wystraszona) Okay, wracajmy piętro niżej
Zoey:
(patrzy na podłogę) Tylko gdzie dokładnie była zapadnia?
(wszyscy
cofnęli się pare kroków, a warczenie stało się jeszcze głośniejsze)
Mike:
Skaczmy, to może uruchomi się w dół
(trójka
osobników zaczęła skakać w miejscu coraz to szybciej)
Lindsay:
(przerywa skakanie i widzi, że zbliżają się do nich psy z pianą w pysku)
Zobaczcie, pieski!
Zoey:
(zauważyła, że są groźne) Szybciej!
(w końcu
zapadnia poszła w dół, a psy zatrzymały się na krawędzi zaczęły szczekać)
Mike:
(pociera czoło z potu) Całe szczęście, że nas nie dorwały
(zapadnia
stanęła)
*kibelek
zwierzeń*
*Mike:
Arentino zaprosił Zoey na randkę, a ja to miałem zrobić! Teraz nie wiem czy
wzięła sobie to na poważnie czy nie. Wydaje mi się, że dla niej bardziej
atrakcyjniejsze jest moje wciele niż ja sam, które jest podobne do Vito tylko,
że woli Zoey (zasmucił się) Jestem zwykłą ofiarą i tyle. Lepiej było by, aby Arentino został we mnie
na zawsze, a zwykły Mike zniknął (położył ręke pod podbródek) I na pewno dało
by się spowodować taki efekt, a Cameron wiedziałby jak to zrobić*
Wieża...
(Harold
idzie schodami w górę. Nagle za nim biegnie Lightning i go wyprzedza,
popychając go)
Harold:
(masuje ramie) Aj, uważaj!
Lightning:
(zatrzymuje się) Dlaczego mnie śledzisz?
Harold:
(zdziwiony) Ja Cię śledzę?
Lightning:
(niezadowolony) Tak. Wtarnąłeś na drogę, na której Lightning się znalazł!
Harold: Co?
To ty przyszedłeś za mną!
*kibelek
zwierzeń*
*Harold: Za
kogo on się ma?*
Lightning:
(obrażony) Idź sobie znaleźć swoją drogę, a nie przeszkadzaj mi w drodze do
miliona! (zszedł na jeden stopień wyżej) Albo czekaj, kumplu (uśmiechnął się
wścibsko i objął go ramieniem) Ty jesteś mądry i pomożesz mi zemścić się na
Cameronie
Harold:
(wciąż zdziwiony) Nie będę Ci w niczym pomagać (odsunął się) Nawet Cię dokładnie
nie znam
Lightning:
Ja jestem Lightning (chwycił jego dłoń i potrząsnął) Lightning najlepszy,
niezwyciężony i jedyny w swoim rodzaju
Harold:
(syczy z bólu ze względu na ściskaną jego rękę) I tak...ajć... nie
będę...ajć... Ci pomagał!
Lightning:
Jesteś pewien? (zaczął ściskać jego rękę coraz bardziej)
Harold:
(ugina się z bólu) Dobra, dobra, pomogę!
Lightning:
(dumny puszcza jego rękę) Najpierw kujonku pomożesz mi w znalezieniu miliona, a
potem zrewanżujemy się z balonowych chłopcem
Harold:
(niechętnie) Niech Ci będzie
*kibelek
zwierzeń*
*Lightning:
(uśmiecha się złośliwie) Tak właśnie wykorzystuje się frajerów! Cieszę się, że
Harold wpadł w moje ręce, bo jednak kujon to kujon i jakoś będzie mógł
rozprawić się z tym małym szczurem, który uważa się za nie wiadomo kogo*
*Harold:
(prostuje zmieżdżoną rękę) Co miałem zrobić?! O mało co nie złamał mi ręki!
Żałuje, że dałem się tak łatwo wykorzystać, ale jeśli rozpracuje dobry plan to
po prostu go wykiwam*
Lightning:
Teraz czekaj tutaj, a Lightning sprawdzi, co jest na górze (pobiedł do samych
drzwi i je otworzył) Jak zwykle, nic tu nie ma (wrócił się z powrotem do
Harold'a)
(w cieniu
pomieszczenia zapaliły się czyjeś oczy)
Harold:
Jesteś pewny, że nic tam nie ma?
Lightning:
(z irrytacją) Tak, przecież mam dobry wzrok
Harold:
(rozgląda się) Mnie się wydaje, że jednak jest tu coś (podchodzi do ściany i
ręką stuka w mur)
Ligthning:
Co ty robisz?
Harold:
Sprawdzam czy przypadkiem w ścianie czegoś nie ukryto (pupukał kilka razy i za
kolejnym puknięciem usłyszał inny dźwięk) Tutaj musi coś być
Lightning:
(przewraca oczami) Wy kujony i te wasze durne domysły
Harold:
(krzywi się) Mógłbyś uderzyć w tą cegłę? (wskazał palcem)
Lightning:
(poszerzył oczy) Chyba żartujesz chudzielcu! (podniósł ręce w górę ukazując
bicepsy) Lightning'a bicepsy i tricepsy są zbyt delikatne (pocałował jeden z
mięśni)
Harold:
(marszczy brwi) Chcesz milion, a nie chcesz się nawet przyłożyć?
Lightning:
(wkurzony) Grr, stary, nie obrażaj Lightning'a! Jestem lepszym zawodnikiem niż
ty!
Harold: To
że udało Ci się dojść do finału jeszcze nic nie znaczy
Lightning:
Ucierpiałem na tym (wskazał na włosy) Jestem siwy! W dodatku ja przynajmniej
coś osiągnąłem, a ty nic. Nawet tutaj jestem lepszy, bo mam klucz (wyciągnął z
kieszeni i podniósł go góry)
(orzeł
przeleciał wyrywając szponami Lightning'owi klucz)
Lightning:
(zaskoczony) Hej, to moje!
(orzeł
zleciał schodami na dół)
Lightning:
Chodź, musimy dorwać tego ptaka!
Harold: Nie
dogonisz go już
Lightning:
Stawiasz Lightning'owi wyzwanie? No to patrz! (zbiegł schodami w dół)
(Harold
odetchnął)
*kibelek
zwierzeń*
*Lightning:
(wściekły) Głupi ptak!*
*Harold:
Wreszcie się go pozbyłem*
Harold:
(myśli) Czym by tu rozwalić tą cegłe? (stanął naprzeciwko muru opierając ręce o
daną cegłę) Żeby tylko nie bolało (odchylił się lekko do tyłu i głową rozwalił
mur) Ajjjja! (zatoczył się, ale za chwilę złapał równowagę) Klucz! (podniósł ze
stopnia i spojrzał przez dziurę) Na moje oko to ten zamek musi mieć- (przerwał
słysząc dźwięki)
Lightning:
(słychać go jak się zbliża) Oddawaj Lightning'owi klucz ty pierzaste
stworzenie!
(orzeł
przeleciał przez dziurę strącając Harold'a)
Harold:
(krzyczy) Aaaaaaaa! (czuje, że nie spada i spogląda w górę widząc jak orzeł
trzyma go szponami za koszulkę)
Lightning:
(trzyma się krawędzi dziury) Kujonie! Odbierz temu ptakowi klucz!
Harold:
(trochę przestraszony) Jak?! Nie dostanę! (spróbował ręką dosięgnąć do łapy
orła, w której również trzymał klucz)
Lightning:
To oddaj mi ten, co trzymasz w ręce!
*kibelek
zwierzeń*
*Harold:
(wkurzony) Po moich trupie! (zaczął rozważać, co powiedział) Nie, po trupie to
aż nie*
Harold:
(niezadowolony) Chyba śnisz! Nie oddam Ci klucza!
Lightning:
(zmarszczył brwi) To tak mi pomagasz fałszywcu?!
Harold:
Zmusiłeś mnie! (spojrzał na ptaka, który ciągle leci w miejscu) Błagam tylko
mnie nie puszczaj
Lightning:
A weź sobie te klucze! Znajde lepsze! (cofnął się do tyłu i poszedł)
Harold:
(uspokaja się) Dobry ptaszek, dobry orzeł, może mógłbyś opuścić mnie powoli na
dół?
(orzeł
spojrzał na niego i wydał dźwięk. Ruszył się szybko lecąc w nieznaną stronę i
porywając ho)
Harold:
(przerażony krzyczy z oddali) Nieeee! Aaaaa!
Trzecie
piętro... Korytarz...
(Trent i
Bridgette znajdują się w bardzo wąskim i w krótkim korytarzu)
Trent:
(palcem łapie za koszulkę w okolicy szyji) Czy Tobie też tak gorąco?
Bridgette:
Czym wyżej jesteśmy tym będzie coraz cieplej (idzie i zaczyna się ślizgać)
Trent: (też
się ślizga) Ale napastowali tą podłogę
Bridgette:
(stanęła) To lód
Trent: To
nie możliwe. Jest tu tak gorąco, że lód nie ma szans, aby tu był
Bridgette:
To spójrz (z całej siły tupnęła rozwalając fragment lodu z podłogi)
Trent:
(zdziwiony) A-ale jak?
Bridgette:
Mnie już to show i tak nie zaskakuje, bo wiem, że u Chris'a wszystko jest
możliwe
Kamero-stacja...
Chris: (ogląda
na ekranach co się dzieje) Bridgette ma rację. U mnie nie ma rzeczy nie
możliwych
Trzecie
piętro...
Trent:
(chwyta za drabinkę zwisającą obok niego) Chyba musimy iść wyżej
(Bridgette
wzruszyła ramionami i chwyciła też za drabinkę)
*kibelek
zwierzeń*
*Bridgette:
Narażam swoje życie tylko dla Trent'a, bo ja nie chce tych pieniędzy. Kiedyś
ogarniała mnie chytrość na zdobycie tej forsy, ale to naszczęście mi przeszło.
Geoff to by nawet chciał miliard, którego zza życia nie zdążył by wydać (patrzy
w górę) Czego to się nie robi dla przyjaciół?*
Czwarte
piętro... Biblioteka...
(oboje po
drabince weszli do środka)
Bridgette:
(rozgląda się) Wow, ile tu jest starych ksiąg
Trent: (też
się rozgląda) I dużo zakurzonych zabytkowych mebli
Bridgette:
(podchodzi do biurka i zdmuchuje z niego kurz) Dawno nie odwiedzano tego
miejsca (chwyciła za zdjęcie) Patrz, tak to wyglądało w 1679 roku
Trent:
(zbliżył się do niej i spojrzał przez ramie) Nic się praktycznie nie zmieniło
(chwycił za czaszkę) Akrybut każdego poety (oczy czaszki zaświeciły się) Aa!
(wypuścił ją)
Czaszka:
(leży na podłodze) Wynoście się stąd jak najszybciej, bo inaczej spotka was
kara!
Bridgette:
(lekko przerażona) J-jaka k-kara?
(oczy
czaszki przestały świecić)
Trent: Chcą
nas tylko nastraszyć
Bridgette:
(zachowuje spokój) Pewnie masz rację (odłożyła zdjęcie i podeszła do regału z
książkami) "Męczarnie", "Jak umrzeć na tysiąc sposóbów?",
"Skończeni na zawsze" (przeczytała kilka tytułów książek) Okropne!
Jak oni mogli to wtedy czytać?!
Trent: Brzmi
strasznie (też podszedł do regału) Może jest tu ukryte przejście?
Bridgette:
(zdziwiona) Jak możesz teraz o tym myśleć? Ja chcę stąd iść, tu jest
przerażająco!
Trent:
(zaskoczony jej zachowaniem) To ma nas specjalnie odstraszyć, ale my nie możemy
się zwieść
Bridgette:
Nie chce tu być. Poczekam na dole (poszła z powrotem do drabinki i zeszła na
dół)
Trent:
Okay, ja się postaram zaraz wrócić (wyjął jedną z książek i strał ręką z niej
kurz) "Blady świt" o coś o nie umieraniu (otworzył ją i zauważył
doklejoną karteczkę) "Znajdziesz tu to czego szukasz" (przeczytał i
zamknął książkę odkładając na miejsce)
*kibelek
zwierzeń*
*Trent:
(zadowolony) Chyba jestem we właściwym miejscu*
Trent:
(dokładnie zaczął przeszukiwać książki. Nagle reagał obrócił się przenosząć go
w inne miejsce) Aaaa!
Trzecie
piętro... Korytarz...
Bridgette:
(stoi sobie i słyszy krzyk) Trent? (patrzy w górę) Trent? (łapie się drabinki i
spina się do pomieszczenia)
Czwarte
piętro... Biblioteka...
Bridgette:
(trzyma się wciąż drabinki wychylając tylko głowę w podłodze) Trent? (rozgląda
się) Trent, gdzie jesteś?
Za
regałem... Winda...
Trent:
(słyszy Bridgette) Tutaj jestem! Bridge, słyszysz mnie? Tutaj! Za regałem!
Czwarte
piętro... Biblioteka...
Bridgette:
(nie słyszy Trent'a) Gdzie on się mógł podziać? (weszła cała do środka)
*kibelek
zwierzeń*
*Bridgette:
(zła) Super, Trent przepadł, a ja zostałam sama! Nie wiem, co teraz ze sobą
zrobić. Chyba poczekam aż ten cały cyrk się skończy*
(Bridgette
siada przy biurku i znudzona opiera się o blat łokciem)
Czaszka:
(znowu zaczynają świecić jej się oczy) Daje wam ostatnią ostrzerzenie!
Bridgette:
(wkurzona chwyta za globus z biurka) A przyknij się! (rzuca w czaszkę, która po
chwili gaśnie)
Za
regałem... Winda...
Trent:
(widzi przy pół okrągłej ściance guziki i naciska jeden z nich, po czym podnosi
się do góry) To jest jak jakaś forma windy
Ostatnie
piąte piętro... Komnata...
Trent:
(wychodzi z windy do ciemnego malutkiego pomieszenia. Obok windy zauważa
pstryczek. Zapala światło i widzi wokół siebie masę walizek) Oh...
niech...mnie! (zadowolony łąpie za jedną z walizek i próbuje otworzyć. Łapie za
inną walizkę i też próbuje otworzyć) Ah do wszystkich trzeba mieć klucz.
Chociaż... (wyjmuje z kieszeni scyzoryk i wybiera włąsciwy nożyk)
*kibelek
zwierzeń*
*Trent:
Zgabiłem noszenie scyzoryka od Duncan'a (zakłopotany) Nie żebym go śledził czy
coś... (zachichotał nerwowo) W końcu jest z Gwen i ona jest moją byłą
dziewczyną... a Duncan to jest teraz jej chłopak... (potarł tył głowy) i trochę
interesuje mnie z kim chodzi moja ex-dziewczyna... Umm możecie to wyciąć?*
Drugie
piętro... Korytarz...
(Anne Maria
biegnie wzdłuż korytarza z walizką. Sapiąc zatrzymuje się i szybko chowa za
zbroją rycerską. Gwen i Duncan wchodzą na piętro)
Gwen:
Prosto! (pobiegła wzdłuż korytarza)
(Duncan
stanął w miejscu)
Anne Maria:
(kiedy widzi, że Gwen przebiegła, wychodzi zza zbroi) Ha! Ha! Frajerka!
(wyciąga z włosów puszkę lakieru i rozpyla lakier na zamki walizki, które pękają) Pokażcie mi się moje maleństwa (próbuje otworzyć walizkę, ale ani
drgnęła) Co?! Przecież zamki pękły!
Gwen:
(odbiera jej walizkę) Ja to wezmę (biegnie w stronę Duncan'a)
Anne Maria:
(wściekła) Grr! Ty parszywa gotko, oddawaj to! (pobiegła za nią)
(gdy Gwen
dobiegła do Duncan'a, odsunęła się powodując to że Anne Maria nie zdążyła się
zatrzymać i spadła ze schodów)
Anne Maria:
(leci na dół) Ał! Ał! Ałaaaa!
Gwen:
(uśmiecha się zadowolona) Mamy walizkę z powrotem
Duncan:
(odbiera jej walizkę) Raczej ja mam
Gwen:
(zdziwiona) Co? (próbowała wziąć walizkę, ale Duncan zdążył się odsunąć)
Przecież jesteśmy razem
Duncan:
(unosi nad głową walizkę, aby Gwen nie mogła dostać) Mimo, że podzielimy się
później kasą to nie mogę sobie pozwolić na to aby pokonała mnie dziewczyna
Gwen:
(zezłościła się) Jaka to jest różnica?! (zrobiła krok, ale Duncan podłożył jej
nogę i spadła na podłogę) Hej!
Duncan:
Właśnie taka (chwycił walizkę w dłoń i pobiegł)
*kibelek
zwierzeń*
*Gwen: (w
szoku) Duncan? Duncan przeciwko mnie? Trudno mi w to uwierzyć, że mnie tak
potraktował i mnie tak zostawił! Powiedział, że podzieli się później kasą, ale
zaczął grać nieczysto (wciekle) Jak on mógł?! Oh jak wojna to wojna. Nie daruje
mu! (uspokoiła się i uśmiechnęła) Ale żeby nie było. Nie zrywamy ze sobą tylko
staramy się o to kto z nas jest lepszy*
Ten sam
korytarz... Kawałek dalej...
Courtney:
(marudnie) Zmarnowaliśmy tylko czas na pustą walizkę i tego rekina! Do tego
idziemy tą samą drogą, co przedtem! W
takim tempie nie uda nam się zdobyć tego miliona! Na pewno inni są już dalej i
na pewno ktoś już trzyma naszą walizkę z forsą!
Scott: (zły
zasłania sobie uszy) Przestań zrzędzić!
Courtney:
Ja nie zgrzędze! Ja tylko mówie, że to Twoja wina i jesteśmy w tyle! Powinniśmy
coś zdziałać, a my nic tylko wciąż-... Aa!
Scott:
(wściekły chwycił ją za ramionach i przycisnął do ściany) Zamknij się! Nie mogę
już słuchać jak narzekasz i narzekasz! Jesteś strasznie wkurzająca!
Duncan:
(przebiega koło nich i postanowuje się zatrzymać) Hej, zostaw ją!
Scott:
(puścił Courtney i się odwrócił) Przecież jej nic nie robię!
(Courtney
odsuwa się i obrażona krzyżuje ręce oraz odwraca głowę. Po chwili jednak z
powrotem patrzy na Duncan'a i zauważa walizkę w jego rękach)
*kibelek
zwierzeń*
*Courtney:
(zdziwiona) Duncan ma walizkę i nie trzyma się z Gwen? To podejrzane*
Courtney:
Scott, spójrz (wskazała palcem na walizkę)
Scott:
(widzi walizkę i podchodzi do Duncan'a) Masz coś co powinno należeć do nas
Duncan:
(próbuje uciec, ale Scott podkłada mu nogę i leci na podłogę) Hej!
Scott:
(zabiera mu walizkę) To była bułka z masłem!
Gwen:
(dobiega do nich i uśmiecha się na widok Duncan'a) Widzisz jakie to uczucie jak
ktoś Ci zrobi to samo, co ty zrobiłeś mnie?
(Courtney
wciąż zaskoczona stoi i ich obserwuje)
Gwen:
(szybkim ruchem, próbuje wyrwać Scott'owi walizkę) Dawaj!
Scott:
Chyba Ci się coś pomyliło (odsuwa walizkę)
Gwen:
(skręca mu rękę) Powiedziałam dawaj!
Scott:
(jęczy, ale nie puszcza walizki) Ała!
Courtney:
(podchodzi do nich i bierze od Scott'a walizkę) Nie wystarczy Ci, że odebrałaś
mi chłopaka, jędzo?
(Duncan wstaje
z ziemi i się otrzepuje)
Gwen:
(puszcza Scott'a) Nie jestem jędzą i nie odebrałam Ci chłopaka (chwyciła za
walizkę)
Courtney:
(marszczy brwi i ciągnie za walizkę) Jesteś zbyt tchórzliwa, żeby przyznać się
do tego jaką jesteś osobą
Gwen:
(uderza ją z pięści w brzuch i zabiera walizkę) Doskonale wiem kim jestem!
(pobiegła z walizką)
Courtney:
Ał! (łapie się za brzuch)
(Duncan nic
nie powiedział tylko pobiegł za Gwen)
Scott: Nic
Ci nie jest? (zbliżył się do niej)
Courtney:
(prostuje się) Nie... raczej nie
Scott: To
świetnie, bo musimy biedz za walizką (chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą)
Courtney:
Aa!
*kibelek
zwierzeń*
*Courtney:
(zdezorientowana) Ah jak ja nie przepadam za tą bladą kradziejką, ale
zastanawia mnie fakt czy pokłóciła się z Duncan'em skoro oboje się tak
zachowują? (uśmiecha się wrednie) Może wkrótce zerwą ze sobą albo już to
zrobili!*
c.d.n...
c.d.n...
Wybaczcie o to że tak długo, ale jak zaczęłam się szkoła to ani trochę czasu nie mam dla siebie, a na bloga to już całkowicie. Nie wiem kiedy pojawi się czwarta część, niestety nie szybko.